środa, 18 kwietnia 2012

Dzień z życia bogów

Se'al nie zostaje zawieszony. Wena wróciła, nowy rozdział się pisze. Mam nadzieję, że już bez żadnych problemów uda mi się to dalej pisać. Dzisiaj taki mały dodatek, w ramach przeprosin za moją długą nieobecność i podziękowanie za cierpliwość ^^

***
Postać leżąca na wielkim łożu, ukryta pod czarną, jak sama śmierć, atłasową pościelą, układała się właśnie wygodnie na drugim boku, kiedy coś huknęło i wszystko się zatrzęsło. Ze ścian zsypały się obłoczki pyłu, a z łóżka z łoskotem spadł śpiący dotąd bóg. Biały tygrys, odpoczywający obok pana, mruknął:
- No i się obudził.
- Kurwa – zaklął Aidon, wygrzebując się spod splątanej kołdry. -  Flavio! – ryknął wściekły.
- A myślałem, że nigdy nie wstaniesz – powiedział kot, uderzając z irytacji ogonem.
- Jak niby mam spać w takim hałasie? – spytał, odgarniając blond włosy z twarzy.
- Dotąd jakoś umiałeś. Wali tak już dobrą godzinę – wyjaśnił.
- Zabiję go – stwierdził chłopak.
Wstał i od razu skierował się do drzwi.
- Bóg śmierci lata w samych gaciach. Nie mogę tego przegapić – mruknął Aki.
Biały tygrys wstał leniwie, przeciągnął się i z gracją zeskoczył na posadzkę.
            W podzamkowej komnacie zebrali się już niemal wszyscy bogowie. Ze znudzeniem obserwowali trening młodszego z nich. Wszak w tym momencie nic innego robić nie musieli, a nuda dopada nawet bogów.  Poza tym, po cichu liczyli na małe przedstawienie.
- Nie wierzę, że on nadal śpi – westchnęła w końcu Ettariel, pora setny poprawiając swoje złote loki.
- Już nie – oznajmił Kilian, kątem oka widząc zaspaną postać w wejściu.
- Flavio! Czyś ty zmysły postradał? – krzyknął Aidon, wchodząc do środka z zaciśniętymi pięściami.
Na zdziwione spojrzenia pozostałych nie zwrócił najmniejszej uwagi. Bardziej interesował go władca burz, który, jak zwykle, kompletnie go olał, dalej wymachując gigantycznym toporem.
- Gdzie jest Rin? – spytał.
- Wyszedł. Stwierdził, że nie chce patrzeć, jak rujnujecie cały pałac – wyjaśniła Ettariel. Dla niej niemal nagi Aidon nie był niecodziennym widokiem.
- Skoro tak boi się o pałac, czemu nie zabrał go ze sobą?
- Bał się? – zaproponowała.
- Przecież to ma metr pięćdziesiąt w kapeluszu!
- I wymachuje dwumetrowym toporem, jak zapałką – dodał Kilian, nadal przyglądając się Aidonowi.
Rozczochrany i zaspany, w dodatku w samej bieliźnie, był wielce zabawnym widokiem.
Blondyn już otwierał usta, kiedy rozległ się kolejny huk. Wstrząsy mało nie zwaliły go z nóg, a tumany kurzu wypełniły komnatę.
- Ups – usłyszeli. – Min?
Kurz opadł, ukazując Flavia stojącego w gruzach jednego z filarów.  Zmierzwione, czarnoniebieskie włosy pokrywał pył, a czerwone oczka wpatrywały się w Mindorga.
- Jasne, co to dla mnie naprawić ten filar po raz piąty w przeciągu dziesięciu minut.
Kawałki kamienia uniosły się w powietrzu i powróciły na miejsce, a drobinki pyłów otoczyły kolumnę, znikając w szczelinach.
- I co ja bym bez ciebie zrobił? – spytał Flavio.
- Zabiłbyś nas! – krzyknął Aidon. – I przestań się tak szczerzyć, nikt się nie nabierze na twój niewinny uśmieszek!
Chłopak zamrugał, widząc boga śmierci. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Czyżbym cię obudził?
- Nie kpij ze mnie – odparł, groźnie mrużąc oczy.
- Wybacz, o wielki – ukłonił się nisko. – Jesteś przerażającym bogiem śmierci, wybacz mi moją zniewagę. Nie powinienem cię budzić, panie, wszak słońce ledwie wstało – wyprostował się i, podpierając toporem, dodał z uśmiechem: - Jakieś sześć godzin temu.
- Zetrę ci ten cholerny uśmieszek na pył! – wrzasnął Aidon, rzucając się na chłopaka.
- W samych gaciach i gołymi rękami – mruknął Aki. – Powodzenia.
Flavio udał ziewnięcie, nim starszy bóg do niego dobiegł i, obracając się na pięcie, uniknął pięści lecącej wprost w jego twarz. Jakby od niechcenia uniósł drzewco broni, uderzając Aidona w łydkę. Blondyn nie dał po sobie poznać bólu i wymierzył kolejny cios, tym razem w brzuch Flavia. Chłopak odskoczył i, cofając się kilka kroków, obracał swoim toporem. Aidon musiał przyznać, że szybkości młodemu nie brakuje.  W nadal zaspanych, szarozielonych oczach, błysnęła złość. Obracając się przodem do rywala, stworzył wiązkę mocy w dłoni i posłał go w stronę czerwonookiego. Topór przeciął strumień magii, który zamiast zniknąć, uderzył Flavia z dwóch stron. Broń wypadła mu z rąk, a on sam boleśnie uderzył o posadzkę. Stwórca aniołów uśmiechnął się przebiegle, chwytając topór jedną ręką. Broń okazała się zaskakująco ciężka i niemal od razu musiał złapać go również drugą dłonią. Oparł drzewco na ziemi i spojrzał na ostrze znajdujące się ponad jego głową.
- Wielkość broni ma rekompensować twój wzrost czy długość innej części ciała? – spytał.
Czarnowłosy niemal zgrzytał zębami w złości.
- Oddawaj go! – wrzasnął.
- Sam mi go zabierz. Jeśli potrafisz.
Magia zaiskrzyła w powietrzu, na co Aidon tylko się uśmiechnął. Warcząc, jak wściekłe zwierzę, Flavio rzucił się na boga śmierci, uderzając jednocześnie pociskami mocy.
- Mrr… - zamruczał blondyn, wywołując ciarki nie tylko na ciele Flavia. – Też tak umiem.
Jedną ręką odbił każdą drobinkę magii, a ciosów pięści zwyczajnie unikał.
Aki prychnął cicho.
- Ty lepiej mruczysz, wiemy – zapewniła Ettariel, głaszcząc śnieżnobiałą sierść za uszami tygrysa.
- Oddawaj mi go! Natychmiast!
- Bo co mi zrobisz? Razisz piorunem? A może utopisz?
- Kąpiel to by ci się przydała – stwierdził Flavio, tworząc strumień lodowatej wody. Wyciągnął dłonie w kierunku Aidona, lecz ten błyskawicznie stworzył tarczę, odbijając go w górę i zaginając z powrotem w stronę twórcy.  Chłopak pisnął, czując, jak lodowata woda spływa po jego ciele. Łzy, które tak bardzo starał się powstrzymać, spłynęły po bladych policzkach. Nim zdążył cokolwiek zrobić, Aidon uderzył nim o ścianę, dociskając jego własną bronią.
- Masz już dość? – zapytał.
Flavio patrzył teraz w zielone tęczówki z bardzo bliska. Zacisnął zęby, szarpiąc się w próbie uwolnienia.
- Zapamiętaj sobie, dzieciaku, ze mną nie masz szans. A płacz w niczym ci nie pomorze.
- Oblałeś mnie wodą, idioto! Gdybym nie był zmęczony treningiem… - zaczął Flavio.
- To też byś oberwał i miał więcej powodu do płaczu – odpowiedział Aidon.
- Wcale nie płaczę.
- Mów sobie, co chcesz, marny bożku.
Blondyn puścił topór i odwrócił się z zamiarem powrotu do własnych komnat. Flavio zsunął się na ziemię, a broń boleśnie uderzyła mu w uda.
            Nim ktokolwiek zareagował, Aki z rykiem rzucił się do przodu. Upokorzony chłopak, nie myśląc o konsekwencjach, skoczył, unosząc swój topór. Ostrze błysnęło, spadając wprost na boga wojny.
- Do przewidzenia – stwierdził Aidon, kiedy jego tygrys zderzył się w powietrzu z władcą burz, po raz kolejny posyłając go na ścianę. Broń wbiła się w kamienną posadzkę kilka merów od niego.
Tygrys zjeżył swoje śnieżnobiałe, pokryte czarnymi pasami futro i warknął ostrzegawczo, szczerząc ostre kły. Uznając Flavia za unieszkodliwionego, odwrócił się i, w ślad za właścicielem, opuścił podziemną komnatę.
- Aidon przegiął – szepnął Lyf.
- Gdyby nie on, ten smarkacz wszedłby nam na głowę – stwierdził Kilian.
Bliźniacy różnili się niemal w każdym calu. Lyf, choć władca ognia, miał białe włosy z jednym czerwonym, jak krew, pasemkiem przy lewej skroni. Smukłe ciało ukryła dłuższa, biała tunika i jasne spodnie. Lyf był jedynym, który chodził tu boso. Nie licząc Aidona, który dziś kompletnie zapomniał się ubrać. Za to Kilian nigdy nie zakładał nic poza ciemnymi spodniami i ciężkimi butami. Jego wspaniale umięśniony tors i ramiona mogli podziwiać wszyscy każdego dnia. Bez wątpienia był najsilniejszym z bogów. Pan stali uzbrojony w potężny, dwuręczny miecz budził strach i respekt. Nikt nie śmiał wejść mu w drogę. Poza dwoma kapryśnymi bogami. Ale przecież nie będzie bił się z dziećmi, nie jest potworem. Tak właśnie tłumaczył swoje obawy przed spraniem narwanego Flavia i jeszcze gorszego Nika. Niech Aidon się nimi zajmie.
            Niespodziewanie do komnaty wpadł młodzieniec o tak samo czarnoniebieskich włosach, co pokonany Flavio.
- Coś przegapiłem? – spytał, szczerząc swoje kły.
- Pobudkę Aidona. Nic nadzwyczajnego – odpowiedział Kilian.
~ Jedno utrapienie z głowy, to drugie przylazło – pomyślał rudowłosy.
Quani, stojący dotąd na uboczu, zamaskowany bóg z podejrzliwością przyglądał się nowoprzybyłemu. Widząc wchodzącego właśnie, zrezygnowanego Eleina, odsunął się od ściany, o którą dopiero, co się opierał, i zapytał:
- No dobra, co żeś znów przeskrobał?
- Przeskrobał? – spytał Nicaan. -  Widzisz? – spytał, patrząc na Eleina. – To ja mu bogactwa w świątyniach załatwiam, a ten tak się odpłaca! Zero wdzięczności!
Chaos we własnej osobie założył ręce na piersi i, spoglądając z góry, czekał na wyjaśnienia.
- Okradli ci świątynię, wiesz? A te twoje skąpe węże nie chciały oddać kilku kamyków, chociaż dopiero, co znaleźli nową kopalnię. Przekonaliśmy ich razem z Eleinem, że trzeba się dzielić bogactwem z własnym twórcą.
- Mnie w to nie mieszaj! – wtrącił młodzieniec o białych włosach. – O, Rin.
Elain cofnął się o parę kroków.
- Godzina. Nie było mnie przez godzinę – oznajmił. - Widzę, że dużo się działo. Mindorg, miałeś naprawić te ruiny, jak skończą.
- Filary stoją – zauważył, rozglądając się po komnacie.
- Tutaj tak. Gorzej na wyższych piętrach.
 - Serio? – spytał Niki. – Muszę to zobaczyć!
Nie czekając na reakcję innych, wybiegł na korytarz.
- Wiedział, kiedy zniknąć – stwierdził Elein. – Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko tyle: byłem mu winny przysługę.
- Dowiem się w końcu, co zrobił?
- Jeśli wziąć pod uwagę, że to Nicaan, – zaczął brązowooki - to tylko nieszkodliwą powódź.
Quani przez chwilę wierzył w słowa Rina, kiedy nagle dotarł do niego ich sens.
- Powódź?! Na pustyni?!
- Jak powiedziałem, to Niki. Rośnie ci konkurencja, stary.
Nieoficjalny przywódca bogów rozejrzał się po komnacie, oceniając zniszczenia.
- A gdzie Flavio?
- Aidon skopał mu tyłek – wyjaśnił Killian. – Chodź na obiad – dodał, chwytając dłoń Lyf’a.
 
~*~
            Aki wygrzewał się w ciepłych promieniach słońca, zajmując całą ławkę. Nieopodal w cieniu potężnego drzewa Aidon, już w pełni ubrany, jadł swoje śniadanie, delektując się spokojem, jaki przez chwilę zapewniała nieobecność Flavia i Nicaana. Co prawda, Niki był tu chwilę temu, ale zmył się szybko, widząc zamaskowanego boga.
            Quani szedł ku niemu, wiążąc swoje brązowe włosy w luźną kitkę. Niebieskie pióra zdobiące jego maskę kołysały się delikatnie pod wpływem wiatru.
- Co na obiad? – spytał, siadając obok boga śmierci.
- Obiad? Ja jem śniadanie. Niki mówi, że podziękujesz później.
- Za utopienie mojej świątyni? – spytał złotooki, uśmiechając się przebiegle. – Nie omieszkam.
- Haha! Zalał pustynie?  - spytał blondyn ze śmiechem.
- Wielce zabawne, potop na pustyni.  Ha, ha.
- Biedaku ty, znowu będzie na ciebie.
- Ty się lepiej Flaviem martw. Ledwie utrzymałeś ten jego toporek.
- Nigdy nie pojmę, jak to małe metr pięćdziesiąt w kapeluszu utrzymuje coś tak wielkiego i ciężkiego.
- Nawet nieposkromiony Kilian się go boi – stwierdził Quani.
- Kilian, wielki mi wojownik. Flavio by mu wszystkie kości pogruchotał. Niki też.
- Niki to będzie się własnymi kośćmi martwił, jak tylko skończę mu dziękować.
- Utrapienie z nimi. Rin powinien coś z tym zrobić.
- Obawiam się, że jak zacznie, to od ciebie.
- A co ja takiego robię? – spytał zdziwiony Aidon.
Bóg w masce uśmiechnął się lekko.
- Ilu chłopców dzisiejszej nocy straciło cnotę?
- Nie gwałcę ich. Zresztą, sam widziałeś mnie rano, któż mi się oprze?
Quani chciał odpowiedzieć, ale zmienił zdanie. Może lepiej nie mieszać bardziej, ich pałac i bez tego ledwie stoi, a Min ma pełne ręce roboty z jego nieustanną odbudową.
- Ja.
Blondyn prychnął.
- Ty, to inna kwestia. Nie dogadalibyśmy się, kto kogo przeleci.
- Rin.
- No teraz to przesadziłeś. Tyłek Rina wcale nie jest seksowny!
- Doprawdy? – usłyszeli.
Tuż za nimi stał nie kto inny, jak sam bóg czasu, pojawiający się znikąd w jak zwykle najmniej odpowiednim momencie. 
- Myślę, że mojemu tyłkowi niczego nie brak. A Już na pewno nie twojego penisa w nim. Chodź.
- Ale… Rini, chyba nie będziesz mi teraz prawił kazań na temat swojego tyłka! No tak mi się powiedziało!
- To teraz się przekonasz, czy miałeś rację – zakpił Quani.
- Nie wkurwiaj mnie.
- Przestań marudzić i chodź już! – zawołał Rin. – I nie klnij tyle, jesteś bogiem!
- Czego wierni nie widzą, to ich nie boli!
- Obawiam się, że widzą i to za dużo.
- No to nie słyszą!
Aidon niechętnie poszedł za bogiem czasu i przeznaczenia, plując sobie w brodę, że nie zauważył go wcześniej.
            Quani gestem przywołał skrzydlatą dziewczynę z dzbanami wina. Wziął od niej cały pucharek i zatopił się w myślach.
- Kto ci się nie oprze? – powtórzył pytanie, kiedy był znowu sam.  – Na pewno nie Flavio.
Upił spory łyk, zastanawiając się, jak uspokoić Coatlów po tym incydencie z wodą.
- Powódź na pustyni. Nicaan, ja cię zabiję.
Dopił czerwony napój i wstał, upuszczając pucharek na trawę. Ruszył odnaleźć małego diabła. 

2 komentarze:

  1. Ej, napisz jeszcze następny dzień z ich życia, się zaczytałam i już koniec xdd
    Ok, ja ci osobiście wybaczam tak długą nieobecność >D

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, bardzo udany poranek mieli. I jakie ciekawe widoki uraczyły ich oczy. Aidon biegający w bieliźnie... Właśnie przyszło mi do głowy, że mógł tak się zapomnieć i biegać nago. To by dopiero było zabawne. Nie dla niego, ale dla nas czytelników. :D
    Też nie pogardziłabym jeszcze jednym takim dniem, może nocą, ale błagam skup się teraz na Dziejach Se'ala. :D

    OdpowiedzUsuń